Demografia zajmuje coraz więcej miejsca w naszej przestrzeni medialnej. Programy publicystyczne podejmują ten temat coraz częściej, politycy deklarują pełne zaangażowanie w walkę z kryzysem dzietności, a eksperci piszą kolejne książki. Niech najnowsza z nich, autorstwa M. Kota i B. Marczuka posłuży jako pretekst do wieloaspektowego przyjrzenia się nie tylko problemowi z demograficzną kondycją naszego narodu, ale przede wszystkim dostępnym i proponowanym przez autorów rozwiązaniom, mogącym ją podnieść.
Autorzy „Jak uniknąć demograficznej katastrofy. O ludnościowym PEGAZ-ie, równaniu rodzinnym i dobrym miejscu do życiu” (2025, wyd. Prześwity) mają nie tylko doświadczenie badawcze i polityczne w polityce prorodzinnej, ale także sami posiadają wielodzietne rodziny. Taka mieszanka doświadczenia teoretycznego, badawczego z praktyką i prozą życia przekłada się na szerokie podejście do tematu. W istocie, czytelnik otrzymuje dość obszerną i rozległą tematycznie książkę, w której kwestie ekonomiczne przeplatają się erudycyjnie z historycznymi, a wątki przyziemne i społeczne z twardymi danymi. O demografii trudno jednak mówić inaczej niż tylko w szerokim aspekcie zagadnień ekonomicznych, kulturowych, społecznych i … religijnych.
Kryzys demograficzny ma rozległe skutki ekonomiczne (wpływ starzenia się społeczeństwa np. na innowacyjność, strukturę wydatków budżetowych, produktywność i ostatecznie na wzrost gospodarczy), społeczne (rynek pracy, edukację, usługi publiczne, służbę zdrowia), a nawet geopolityczne (globalne zmiany ludności zmieniające potencjał państw i strukturę etniczną Europy). Tak samo rozlegle należy spojrzeć na to zagadnienie jako wyzwanie interdyscyplinarne. W tym wymiarze autorzy podjęli się tego, aby na to zagadnienia spojrzeć z punktu widzenia m.in. historycznej zmienności podejścia do przeludnienia, zmiany mentalnej wśród Polaków, porównania do wielu krańcowych modeli walki z kryzysem demograficznym, popkulturę w walce z rodzicielstwem i wiele innych. Co ważne, książka przechodzi płynnie od diagnozy do rozwiązań, połączonych z ich systematyzacją, na potrzeby której stworzyli akronim PEGAZ od haseł: Potrzeby-Emocje-Godność (odnoszącą się do warunków materialnych, która jest najrozleglejsza)-Atrakcyjność(tu:Ojczyzny)-Zagranica (dotycząca m.in. polityki migracyjnej, o której dłużej w dalszej części). Na koniec zaś zawarto dziesięć rekomendacji, jak w dobrym raporcie analitycznym.
Kultura czy czynniki materialne?
Nader często się zdarza, iż dyskusja wokół problemów z dziećmi w Polsce przebiega torem dość utartych kolein, które można by nawet określić jako prawicowe i lewicowe. Ta pierwsza opcja upatruje większości przyczyn w zmianach mentalnych, kulturowych i zapaści wartości, nadając demoralizacji obyczajowej czy indywidualizacji społecznej decydującą wagę. Obraz ten nie wytrzymuje próby weryfikacji choćby z przykładami z niektórych krajów, gdzie ww. wskaźniki zapaści moralno-etycznej ocenilibyśmy zapewne jako wysokie, a którym m.in. za pomocą narzędzi ekonomicznych udało się zatrzymać zapaść demograficzną (przykład Francji czy Czech). Lewica tego sporu, patrzy z kolei z politowaniem na tych, którzy rzekomo nie zbudowawszy bazy, skupiają się nadmiernie na nadbudowie, i mówi o mieszkaniach, dodatkach prorodzinnych, stabilnym zatrudnieniu, itp., itd., etc. Słowem, dylematach materialnych, będących powodem braku dzieci. Te argumenty jednak nie wytrzymują próby konfrontacji z przykładami państw, których hojna politykę społeczną i względny dobrobyt nie uratowały społeczeństwa przed procesem starzenia (np. Niemcy czy Dania).
Zdaniem autorów omawianej książki polityka pronatalistyczna to cały system, który musi razem funkcjonować i uzupełniać się. Dużo uwagi poświęcają również kulturze rozumianej dość szeroko (o czym choćby na łamach „Nowego Ładu” pisał M. Szymański – „Prawo kontra antynatalizm – pora na demografię walczącą”). Znaczenie ma bowiem również to, jak rodzina jest semantycznie przedstawiana w serialach, a nawet tytułach ustaw. Poza wzmiankowaną powyżej „demografią walczącą” oraz przepisami prawa, ważne dla rodzicielstwa byłoby też wytworzenie oddolnej presji, aby działania prorodzinne w firmach były czymś tak naturalnym jak ESG, owocowe czwartki, tydzień zdrowia, a nawet różne modne bzdury o charakterze pozornie antydyskryminacyjnym. My także pisaliśmy i mówiliśmy o tym, że należy łączyć oba podejścia, a źródeł kryzysu upatrywać i w warunkach materialnych rodzin, jak i kulturze. Może czasami odnieść wrażenie, że to byt określa kulturę, a czasem się z nią przenika powodując konsumpcjonistyczny, hedonistyczny stosunek do życia, w którym wszystko jest towarem. Najczęściej jednak przyczyny kulturowe, społeczne i ekonomiczne przenikają się nawzajem.
Konsumpcjonizm
Pierwszego z brzegu przykładu na niejednoznaczność tych zjawisk dostarczył laureat tzw. nagrody Nobla z ekonomii Gary Becker (którego autorzy również obszernie przywołują). Zwracał uwagę na to, że dzietność spada wówczas, gdy rozszerza się akumulacja kapitału ludzkiego i pojawia się wyścig o jakość, nie o liczbę dzieci. Same zaś dzieci nie są inwestycją, przynajmniej krótkoterminowo, bowiem w nowoczesnym społeczeństwie nie są już tanią siłą roboczą w rolnictwie czy fabrykach. Rzadziej utrzymują rodziców na stare lata. Są za to coraz większym kosztem, szczególnie w niekończącym się wyścigu na zajęcia pozalekcyjne i nieustanne dokształcanie dzieci. Coraz częściej na kilkoro dzieci może sobie pozwolić wyższa klasa średnia, nierzadko z wyniesionym jeszcze z domu kapitałem materialnym i kulturowym. To zjawisko wraz z rozwarstwieniem społecznym i bogaceniem się społeczeństwa zapewne będzie narastać. Nieustanny rozrost oferty edukacji prywatnej i coraz to nowych zajęć dodatkowych może jednak pogłębić zjawisko ograniczania się średnio zamożnych rodziców do jednego lub dwojga dzieci.
Należy pamiętać również o tym, iż rodzina wielodzietna (2+4, 2+5) nie jest czymś odwiecznym w procesie dziejowym, ani zapewne nie będzie powszechnym modelem docelowym wśród ogółu społeczeństwa.
Dlatego warto np. doceniać młodych rodziców dwójki dzieci jakaś formą tymczasowej karty rodzinnej, co postulowaliśmy w naszym i Nowego Ładu raporcie Jak zatrzymać wymieranie Polski? z roku 2023[1].
Jako częściowe remedium na to zjawisko, zamiast pomstować na klasę wyższa, że ma dzieci, które wysyła na zagraniczne wakacje, prywatne szkoły i zajęcia z programowania dla 5-latków, może zastanówmy się nad tym, co zrobić, aby zapewnić większy poziom egalitaryzmu z kształceniu i wychowaniu Odpowiedzią na to powinno być podniesienie jakości edukacji w szkołach publicznych i zajęć pozalekcyjnych, sportowych albo z języków obcych, dostępnych dla wszystkich, niezależnie od poziomu zamożności. Powinno być to łatwiejsze w czasach niżu demograficznego i mniejszego obłożenia szkół niż kiedyś.
Tymczasem, najnowsze badania CBOS pokazują, iż nakłady rodziców na zajęcia dodatkowe rokrocznie rosną, a 80 proc. z nich deklaruje, iż wyśle dziecko na jakąś formę zajęć pozalekcyjnych. Średnia zaś wydatków na zajęcia pozalekcyjne to aż 944 zł. Myliłby się przy tym ten, kto uznałby te wydatki za zbytek lub nadmierne obciążanie dzieci, albowiem aż jedna trzecia z nich chodzi na zajęcia uzupełniające, by opanować materiał ze szkoły[2]. Autorzy książki w zaproponowanym przez nich złotym kwadracie warunków materialnych rodzin, edukację umieszczają w drugiej jego części, tj. usługach dla rodzin. Obok problemu
z koniecznością dopłacania do oferty edukacyjnej szkoły piszą też dużo o kiepskiej organizacji szkół, skazujących rodziców nawet nielicznego potomstwa na rolę taksówkarzy, co skutecznie dezorganizuje też ich życie zawodowe i zdrowie psychiczne. Można oczywiście zastanowić się, czy przyczyną tego drugiego zjawiska nie jest nadopiekuńczość. Jednak brak w wielu publicznych szkołach takich nieszczególnie drogich i skomplikowanych elementów jak stałe godziny pracy, długie przerwy, stołówki czy sportowe zajęcia pozalekcyjne, w warunkach niżu demograficznego i rozwoju szkolnej infrastruktury w wielu miejscach jest rzeczywiście zastanawiający.
Gdy zaś o kulturze i klasie nowobogackich mowa, a do tej ostatniej aspirować może dzisiaj wielu Polaków, to jest oczywiste, iż obecnie statusu społecznego mężczyzny nie wyznacza posiadanie rodziny i gromadki dzieci. Dopóki nie kandydujesz na prezydenta kraju brak żony raczej nie jest zarzutem. 30 proc. kobiet wieku 40 lat nie ma dzieci i nie spotyka ich z tego powodu ostracyzm. Tak oto kwestie kulturowe zazębiają się z materialno-statusowymi. W tym wypadku ze szkodą dla dzietności. To również przykład tego, jak czynniki materialne i kulturowe nakładają się na siebie.
Godne życie to nie dom z basenem
Autorzy dopiero w połowie swojego akronimu umieszczają czynniki stricte materialne, w ich metodologii skupione wokół literki G jak godność, aczkolwiek jeśli chodzi o udział w objętości całej książki zagadnienia takie jak usługi, wsparcie materialne rodzin, rynek pracy i mieszkaniowy są najszerzej opisane. Jak lapidarnie podsumowano tę ideę na spotkaniu autorskim w Centrum Kształcenia Młodzieży „Kuźnia” w Warszawie, potrzeba godnego życia nie oznacza, że trzeba mieć dom z basenem[3]. Owszem, to prawda. Jednak dziaderskie komentarze ze strony liderów obu największych partii, iż kobiety mają za dobrze i za dużo piją, i to z tej przyczyny nie mają dzieci, nie tylko ich kompromitują, ale pokazują mentalność całej klasy politycznej w sprawach polityki prorodzinnej.
Zgodnie z badaniami opinii publicznej oraz bazując na doświadczeniu choćby z uśmieciowionym i niesprzyjającym rodzicielstwu rynku pracy III RP, autorzy wskazują na stabilność zatrudnienia jako istotny czynnik zachęcających lub zniechęcający do rodzicielstwa. Z ciekawszych postulatów, swoją drogą zbieżnym z rekomendacjami z ww. Raportu Centrum Myśli Gospodarczej i Nowego Ładu z roku 2023[4], postulują też rozszerzenie pracy na część etatu, która według ich danych dotyczy obecnie jedynie 8 proc. kobiet w Polsce w wieku 25-44 lat, podczas gdy np. w Holandii, Szwajcarii czy Austrii to nawet od 50 do 60 proc. Wprowadzenie takiego obowiązku, np. wobec dużych firm byłoby ważnym elementem modelu przyjaznego rodzinie, a samym rodzicom znacząco ułatwiałoby łączenie funkcji rodzicielskich z zawodowymi. Utopijność możliwości efektywnego połączenia tych dwóch ról w każdym etapie życia dziecka i przy każdej ich liczbie, jest oczywista dla każdego rodzica.
W podobny sposób należałoby w formie prawnej i poprzez miękkie formy nacisku zobowiązywać szczególnie dużych pracodawców do ewolucji w kierunku elastycznych form pracy czy pracy zdalnej.
Lekcja wyciągnięta z pandemii w tym ostatnim aspekcie mogłaby służyć jakże szczytnemu celowi ułatwienia rodzicom wychowania potomstwa.
Zgodny wniosek z badań, np. w państwach bałkańskich (o tyle ciekawy to przypadek, gdyż odmienny nieco kulturowo od Europy zachodniej), mówi generalnie, iż młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci, z uwagi na słabość takich instytucji jak szkoła, szpital, urzędy czy dobry transport drogi[5]. Jak wiemy, te instytucje najczęściej nie działają tym bardziej im bardziej oddalimy się od kilku największych polskich miast. Praca na prowincji, jeśli jest, ma charakter nadal mało stabilny, a dyktat pracodawcy jest łatwo dostrzegalny. Młode Polki, a one powinny być pierwszym adresatem polityki prorodzinnej, masowo stamtąd wyjeżdżają w poszukiwaniu szans edukacyjnych, zawodowych oraz … atrakcyjnych partnerów i kandydatów na mężów i ojców. Tam z kolei pozostają nieproporcjonalnie częściej mężczyźni pozbawieni z kolei nie tylko szans rozwoju edukacyjnego (vide m.in. luka w wykształceniu pomiędzy kobietami a mężczyznami), ale często i dostatecznej liczby potencjalnych partnerek, z przyczyn wskazanych powyżej.
Trudno jednak tę tendencję od lat 90. odwrócić, ale próbować trzeba. Tak więc, co może być dość nieoczywistym wskazaniem w zakresie polityki prorodzinnej, jednym z jej elementów, powinno być wzmocnienie polski lokalnej, aktywna polityka regionalna i doinwestowanie instytucji publicznych, od infrastruktury drogowej do szpitali prowadzić może do powstrzymania depopulacji polskiej prowincji.
Jak piszą autorzy, akurat w kontekście żłobków, przedszkoli i dziennych domów opieki, warto popracować nad bardziej równomiernym rozłożeniem miejsc opieki, zwłaszcza ich powstawaniem na terenach wiejskich i w mniejszych miejscowościach (…) nad naszą demografią ciąży wyludnienie tzw. prowincji, a tamtejszy deficyt miejsc opieki nad małymi dziećmi może być dodatkowym bodźcem do jej opuszczenia.
Wiele z badań i z praktyki państw rozwiniętych ogarniętych mniejszym kryzysem wskazuje na szereg takich cech, jak bezpieczeństwo, w tym bezpieczeństwo socjalne jako czynnik istotny dla potencjalnych rodziców. Stąd też słyszany niekiedy na polskiej prawicy bełkot np. o tym, że polskie rodziny i demografię uratuje dobrowolny ZUS, niskie podatki, jeszcze mniejsze nakłady na służbę zdrowia, ergo samodzielna troska o dom, grill, prywatną, domową edukację i prywatny pakiet medyczny, brzmi coraz bardziej jak groźna i szkodliwa utopia.
Polityka mieszkaniowa
Autorzy podkreślają, podpierając się wynikami badań opinii publicznej (i to właściwie w całym zachodnim świecie), iż z czynników materialnych, wedle ich klasyfikacji, tj. polityki społecznej, rynku pracy, usług, w tym zdrowotnych i edukacyjnych, to problemy mieszkaniowe stanowią obecnie największą barierę utrudniającą powstawaniu stabilnych związków i rodzeniu się z nich dzieci. Wysuwają się na plan pierwszy w takich aspektach jak służba zdrowia czy edukacja i opieka nad małymi dziećmi, czy też rynek pracy. Można wręcz powiedzieć, że o ile w wielu z tych obszarów w ostatnich latach zaszły jednak zmiany na lepsze, to w zakresie polityki mieszkaniowej tkwią ciągle rezerwy. W przeprowadzanych badaniach opinii publicznej mieszkania jako czynnik zniechęcający do rodzicielstwa niekiedy tylko wyprzedzane są przez kryzys w służbie zdrowia. Co warte odnotowania, autorzy wbrew upowszechnionym utopiom o konieczności kierowania środków na wykup mieszkań na własność, zwracają uwagę m.in. na konieczność cywilizowania rynku najmu, tak istotnego, aby dopomagać ludziom w wyprowadzce z domu[6].
Pomimo kilkukrotnego podkreślania wagi mieszkań, przynajmniej spośród aspektów materialnych, generalnie ich propozycje w tym zakresie nieco rozczarowują. Albowiem proponują oni m.in. ulgi podatkowe dla wynajmujących – gdy coraz mocniej zarysowuje się konsensus wokół sprawiedliwego opodatkowania dochodów z najmu względem dochodów z innych źródeł – czy też bliżej niedookreślone zwiększeniu areału ziemi pod zabudowę.
Na nieco większą uwagę, naszym zdaniem, zasługuje propozycja preferencji kredytowych związanych z liczbą dzieci, gdzie każde dziecko powodowałoby obniżenie oprocentowania (zapewne chodzi o marżę i/lub dopłaty państwowe do kredytów). I last but not least, pomysł dość hojnego bonu budowlano-mieszkaniowego na zakup mieszkania. To ostatnie rozwiązanie funkcjonuje w wielu krajach, również mniej zamożnych niż Polska. Autorzy obliczają koszty dopłat (od 40 do 100 tys. złotych na rodzinę) na ok. 20 mld rocznie. Co proponują sfinansować z zaostrzenia kryteriów przyznawania świadczeń z programu Rodzina 800 plus.
Zrozumieć Polaków
Droga do rozwiązania problemu demograficznego, jak sami zauważają, nie leży w tym, aby jakaś wielodzietna mniejszość (jak w Izraelu, choć tam i niereligijni Żydzi posiadają relatywnie dużo dzieci) miała dużo dzieci, ale żeby skierowana do każdej Polki i Polaka polityka różnych impulsów poskutkowała zwiększeniem liczby osób, które chcą mieć potomstwo. Wiedzie również przez zrozumienie współczesnych Polaków, dlaczego młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci. Właśnie nie chcą, gdyż badania opinii publicznej wskazujące od lat na lukę pomiędzy deklarowaną o posiadaną liczbą dzieci należy wziąć w duży nawias.
Chyba nadal kwestią pewnej politycznej i kulturowej poprawności jest zadeklarowania, że dzieci chce mieć, ale z jakiś powodów odkładamy to na wieczne nigdy albo że chcemy mieć tylko i wyłącznie jedno, gdyż taka deklaracja też nie brzmi dobrze w katolickim kraju. Jednak czy naszą odpowiedzią powinno być piętnowanie takich postaw albo wyzywanie od psiar i kociar samotnych kobiet, a młodych mężczyzn z prowincji od inceli i przegrywów?
Zrozumienia wymaga też postulat oczekiwania przez kobiety partnerstwa między rodzicami. W trakcie wspomnianego wyżej spotkania z autorami zwracano nawet uwagę na kwestię semantyki[7]. Jej zmiana wymaga, aby np. nie mówić, iż mężczyzna „pomaga w domu”, bo po prostu robi swoje. Nawiasem mówiąc, łącząca konserwatywny konfucjanizm i pospieszną drogę do kapitalizmu, konserwatywno-liberalna Korea Południowa to kraj demograficznej katastrofy o skali nawet większej niż w Europie[8]. Poza pospieszną transformacją społeczną i bogaceniem się społeczeństwa[9], powodującego konsumpcjonizm (czyli mniej więcej jak w Polsce). Ale istnieje też hipoteza, iż to długie trwanie konfucjanizmu i patriarchatu odpowiada na równi za katastrofę demograficzną jednego z najbogatszych państw na świecie. Nie pomaga też wojna płci, dość znamienna dla tego społeczeństwa.
Zanim jednak partnerzy podzielą się sprawiedliwie rolami w wychowaniu dzieci, muszą bowiem mieć choćby szanse się poznać. Interdyscyplinarność publikacji Kota i Marczuka objawia się też w tym, że już literka E (jak Emocje) opisuje problemy w nawiązaniu relacji, co jest specyfiką obecnych czasów. Problemem jest wówczas pierwsze dziecko, nie mówiąc
o kolejnych, o które przecież tym trudniej, im bardziej niestabilne są relacje między małżonkami. Mniejsza umiejętność budowania relacji w obecnym pokoleniu wynika niekiedy z czynników, na które mamy pewien wpływ a neutralizacja wojny płci powinna być dla państwa wyzwaniem na równi z analogiczną walką klas czy wojnami religijnymi w dawniejszych czasach.
Jakkolwiek w domu poprzez choćby takie instytucje prawne jak urlopy rodzicielskie dla mężczyzn należy wspierać względną równość obowiązków (bez konstruktywistycznego narzucania czegoś wbrew naturalnemu podziałowi ról pomiędzy płciami), to nawet progresywni badacze zaczynają zwracać uwagę na konieczność podjęcia starań o równouprawnienie …mężczyzn, szczególnie młodych, niewykształconych z prowincji[10].
W Raporcie Instytutu Pokolenia, m.in. jednego ze współautorów książki Michała Kota, Czeski sukces demograficzny, takie czynniki jak mniejsza skala przeludnionych mieszkań, prorodzinna kultura, ale też mniejsza luka w wykształceniu pomiędzy płciami były wskazane jako główne powody względnego sukcesu demograficznego Czech w latach 2002-2020[11].
Ekonomia bez ekonomizmu – EBOOK
Po co nam gospodarka? Na czym powinniśmy się skupiać, dyskutując o systemie gospodarczym? Czy da się powiedzieć, że jakaś polityka jest jednoznacznie dobra albo zła „dla gospodarki”?
Publikacja ta porządkuje pojęcia i określa gospodarcze pryncypia autorów w najważniejszych sporach współczesnej debaty ekonomicznej. Wyrastają one z systemu wartości, w którym punktem odniesienia jest naród oraz człowiek, niezredukowany do materialnych potrzeb.
Wspólnotowość versus alienacja
Zdaniem Anny Gromady, istnieje również korelacja pomiędzy zanikiem naturalnych wspólnot, również nieformalnych a spadkiem liczby związków, a co za tym idzie dzieci. Wcześniej młodzi ludzie poznawali się w szkole i na studiach, gdzie realnie ze sobą przebywali, rozmawiali. Dzisiaj, choć to oczywiście nie zanikło do końca, internet i telefony wypierają kontakt w realu. Ważną funkcję społeczną pełniły poza placówkami edukacyjnymi wspólnoty religijne, a także wspólnoty innego rodzaju. Teraz również nie ma w masowej skali, a pewnym ersatzem są tematyczne grupy internetowe, poprzez które – według badań – poznaje się więcej par niż na teoretycznie dedykowanych do celów matrymonialnych aplikacjach. Dzisiejsi 20- i 30-latkowie stali się mniej ugodowi i sumienni, natomiast zdecydowanie bardziej neurotyczni i to nie zmieni się wraz z procesem starzenia. Albowiem raczej można mówić w ich przypadku o efekcie kohorty (tzn. ukształtowania w pewnych warunkach) niż pokolenia (mówiąca o zanikaniu cechy wraz z wiekiem) istnieje zagrożenie, iż taka postawa pozostanie z nimi wraz ze starzeniem[12].
Poza tym aspektem również rozpad wspólnoty międzypokoleniowej i prymat rodzin nuklearnych oraz oddalanie się od miejsca zamieszkania, szkodzą dzietności. Zarówno badania opinii publicznej, jak i wnioski przedstawione w książce wskazują jednoznacznie, iż ewentualne wsparcie ze strony dalszej rodziny jest ważne w kontekście planów prokreacyjnych.
Brakuje zatem z wyżej wymienionych powodów dzisiaj nie tylko znajomych i przyjaciół (ich deklarowana liczba spada odkąd pojawiły się smartfony, co szczególnie nie dziwi), którzy pomogą znaleźć drugą połówkę, a jeśli nawet ją mamy to nie wywierają najczęściej – jak dawniej rodzina i znajomi – presji na posiadanie dzieci. Dużo rzadziej Polacy deklarują chęć posiadania dzieci ze względu na obowiązek wobec wspólnoty niż choćby w zlaicyzowanym od pokoleń społeczeństwie czeskim. Ci drudzy bowiem ponad dwukrotnie częściej postrzegają posiadanie dzieci w kategoriach powinności społecznej (Czesi 48% i Polacy 22%)[13].
To wszystko skłania do wniosku, iż coś złego stało się z naszą wspólnotą narodową i wspólnotami niższego rzędu w ostatnich dekadach, a prymat praw i wygody nad obowiązkami poszedł za daleko.
Smartwica mózgu i tinderoza relacji
Na co mamy pewien wpływ to postulowane z wielu innych powodów to np. pornografia, serwisy erotyczne, czyli dość dobrze opisane plagi społeczne i kulturowe, które negatywnie wpływają na zdolność do zawierania związków, ale też na postrzeganie kobiet. Tym samym są dla kobiet do pewnego stopnia filmy romantyczne. Aplikacje randkowe również pełnią raczej destrukcyjną rolę. Albowiem, w przeciwieństwie do stopniowego poznawania się ludzi w realnym świecie, kierują zainteresowanie jedynie w kierunku fizyczności i łatwo definiowanych fetyszy, jak status społeczny, majątek czy modne hobby. Podczas gdy na plan dalszy schodzą tak istotnego z punktu widzenia szczęśliwego związku na lata cechy, jak odpowiedzialność, wierność czy stałość i stabilność emocjonalna.
Media społecznościowe, choć pierwotnie też przecież miały wymiar towarzyski i matrymonialny[14] właściwie negatywnie wpływają na samoocenę, pewność siebie i zdolność do interakcji, a potęgują narcyzm i chęć powierzchownego oceniania innych, podobnie jak wyżej opisane aplikacje randkowe.
Do tego dochodzi coraz modniejsza kultura terapii, neurotyczność, kult „ja” i własnej samorealizacji. Zdaniem wspomnianej wyżej Gromady, kultura terapii to obok rozjeżdżanie się geograficznego (kobiety chętniej migrują do dużych miast) i edukacyjnego, trzeci wymiar walki płci. Bowiem, znajduje ona więcej adeptów wśród kobiet, a przy okazji tworzy niekompatybilne oczekiwania, gdy korzysta z niej głównie jedna płeć. Gdy ciężko sprostać oczekiwaniom nawet w parze sakramentalnej lub sformalizowanej, skończyć się może dość łatwo rozwodem. Ich liczba w Polsce dochodzi w ostatnich latach do 80 tysięcy. Mają one nie tylko destrukcyjny wpływ na dzietność tu i teraz (inne statystyki pokazują zależność, iż im więcej dzieci, tym mniejsze prawdopodobieństwo rozwodu), ale także – na co wskazują badania – przekazywaną niechęć do małżeństwa. Badania pokazują, iż dzieci z rozbitych rodzin mniej skłonne są do zwierania małżeństw, a jeśli już założą rodzinę, ich małżeństwa częściej kończą się rozwodem. Nawet jeden na czterech Polaków przed 45. rokiem życia nie ma żadnego kontaktu ze swoim ojcem, do jeden na trzynastu – z matką[15].
Pół żartem, pół serio najlepiej byłoby – nawiązując do wiekopomnej myśli nieżyjącego Krzysztofa Kononowicza – zakazać smartfonów, mediów społecznościowych i aplikacji randkowych „dla młodzieży i dla ludzi wcale”. A już na pewno dla młodzieży, jak zdefiniował ją w „Czerwonej książeczce” Mao Tse-Tung, tj. do 35. roku życia.
Skąd wziąć na to pieniądze?
Mocną stroną publikacji, nawet jeśli powinno to być poniekąd oczywistą oczywistością w tego typu pracach, są wyliczenia oraz ogólnie liczenie się z kosztami aktualnie realizowanych programów, jak i tych proponowanych. Również takich, które funkcjonują w naszym systemie od dawna.
| Program | Wydatki roczne |
| Rodzina 800+ | 60 mld |
| Program 300+ | 1,4 mld |
| Rodzinny kapitał opiekuńczy | 2,2 mld |
| Aktywny rodzic | 9 mld |
| Świadczenia rodzinne (m.in. „kosiniakowe”, zasiłek rodzinny, becikowe, świadczenia opiekuńcze) | 12 mld |
| Łącznie | 84,6 mld |
Źródło: opracowanie własne na podstawie szacunkowych wyliczeń autorów
Autorzy nawołują do ciągłej ewaluacji polityki społecznej. Przy czym ciężko w ferworze wyborczej licytacji prowadzić rzeczową dyskusję nad skuteczność 500+, a później 800+. Autorzy, a poniekąd interesariusze w tym sporze zwracają uwagę na takie korzyści z flagowego programu PiS, jak redukcja ubóstwa, inwestycja w kapitał ludzki i dopiero na koniec na wzrost wskaźnika dzietności. We wspomnianym wyżej raporcie Centrum Myśli Gospodarczej i Nowego Ładu sprzed dwóch lat proponowaliśmy środki z programu Rodzina 800+, nieco w duchu pierwotnych założeń, przenieść na rodziny z większą liczbą dzieci, np. wedle zasady – jedno dziecko – brak świadczenia lub wprowadzenie na nowo progu dochodowego, dwoje dzieci – dwukrotność obecnego świadczenia (1600 zł), troje dzieci – pięciokrotność obecnego świadczenia, czworo dzieci – ośmiokrotność obecnego świadczenia, itd. Przy jednoczesnym automatycznym, a nie uzależnionym od cyklu wyborczego waloryzowaniu świadczenia[16]. Zdajemy sobie przy tym sprawę, iż skuteczne przeforsowanie tego w logice niekończącej się kampanii politycznej jest trudne. Realizm nakazuje zauważyć bowiem, iż w kwestii świadczeń bezpośrednich pozostaje już jedynie racjonalizowanie wydatków nadmiernych i ewentualna korekta tych, które nie przynoszą dostatecznego efektu.
Pozostają jeszcze m.in. kwestie dotyczące urlopów rodzicielskich i poprawa sytuacji młodych rodziców na rynku pracy. W tej sprawie również proponują szczegółowe korekty. To, iż kwestia to niebagatelna, pokazuje przywoływany często przykład czeski. W Republice Czeskiej funkcjonuje m.in. zasiłek wychowawczy dla rodzica do 4. roku życia dziecka. Autorzy z kolei proponują, jak zastrzegają nadgorliwie, rozpoczęcie dialogu z pracodawcami w sprawie ochrony przed zwolnieniem dla ojców dzieci w okresie półrocznym.
Rys historyczny, czyli dekady zaniedbań
Jakbyśmy uważali, że w kwestiach demograficznych nic już się nie da zrobić, to musimy ciągle sobie przypominać z jak długimi procesami mamy do czynienia i z jakiego pułapu startowaliśmy w kwestiach polityki prorodzinnej kilkanaście lat temu. Autorzy skwapliwie to przypominają i warto mieć tego świadomość, iż np. dopiero w 2006 roku wprowadzono tzw. becikowe, czyli 1000 złotych jednorazowego wsparcia po urodzeniu dziecka. Do 2006 roku nie było w PIT ulgi na dzieci, co czyniło z Polski ewenement na skalę państw OECD[17].
Pojawiające się wówczas projekty wprowadzenia w systemie podatkowym tzw. ilorazu rodzinnego, według którego sumuje się dochody rodziców i dzieci spełzły na niczym. Znowu można pokusić się w tym wypadku o uruchomienie wyobraźni, czy w alternatywnej rzeczywistości ówcześnie dorosłe pokolenie wyżu demograficznego nie poprawiłoby w większym skali dzietności w Polsce.
Migranci i familiaryzm, czyli zdania odrębne
Poza programem mieszkaniowym, wypada zastrzec zdanie odrębne jeszcze w dwóch kwestiach. Pierwszą z nich jest, jak piszą autorzy, „mądra polityka ściągania do Polski cudzoziemców”, refleksja nad pracownikami sezonowymi, a także polityka integracji, szczególnie bliskich kulturowo przybyszów.
Na temat związków pomiędzy demografią i imigracją, ale również o tym, dlaczego migracja, szczególnie masowa nie jest rozwiązaniem napisaliśmy już wiele. Choćby w raporcie Centrum Myśli Gospodarczej z 2024 Migracje pod lupą. Jakie są koszty otwartych granic?[18] Migracja pod lupą. Jakie są koszty otwartych granic? | CMG, w którym zwracaliśmy uwagę na konieczność holistycznego spojrzenia na zjawisko masowej imigracji i liczenia się nie tylko z ekonomicznymi aspektami (zarówno wydatkami na imigrantów, jak i wpływami z ich pracy), ale też kosztami związanymi z bezpieczeństwem i aspektami kulturowymi.
Oczywiście, dość słusznie autorzy przypominają o jednej z większych tragedii demograficznych Polski, ale i krajów naszego regionu, jakim był wyjazd zagranicę ok. 2 mln głównie młodych osób[19], w wieku prokreacyjnym po wejściu do Unii Europejskiej w 2004 roku. Jeśli dodamy do tego fakt, iż mówimy o pokoleniu wyżu lat 70. i 80. XX wieku, a statystyczny ówczesny emigrant był kobietą w wieku od 25 do 35 lat z prowincji, a ówczesna Polska oferowała jej jedynie niestabilne zatrudnienie (o ile w ogóle znalazła), brak jakiegokolwiek poważniejszego wsparcia socjalnego czy podatkowego, to docieramy poniekąd do samych źródeł obecnej sytuacji. Tego akurat dało się uniknąć. Snują też rozważania na temat masowych powrotów Polaków zza granicy, w tym repatriantów ze wschodu, pokazując udane przykłady takich zjawisk (Irlandia, Niemcy), jednak rzeczywisty wymiar tego zjawiska nie pozostawia wielkich złudzeń.
Wesprzyj nas
Uważasz ten materiał za wartościowy? Podziękuj nam, przelewając symbolicznego piątaka!
Podzielasz naszą misję i chcesz, by powstawały kolejne artykuły, raporty i podcasty? Wesprzyj naszą pracę wybraną przez siebie kwotą!
Pewien opór budzi też gorliwie forsowany przez autorów familiaryzm. Głosowanie rodzinne, ewaluacja każdej polityki publicznej pod kątem sytuacji rodziny, itp. może budzić pewien opór, gdyż przywołuje często destrukcyjne długofalowo dla państwa i narodu podejście oparte na czworokącie 4R – rodzina, rynek, religia, rozsądek. Autonomia rodziny jest ważna do pewnego stopnia. Jednak, jak przekonuje choćby przykład czeski, ale także wskazywany przez dr Gromadę kryzys wspólnot, dbałość o wspólnotę narodową, lokalną i każdą inną, również nieformalną, jest równie ważny w procesie budowania silnego, solidarnego i … rozmnażającego się społeczeństwa.
Dlaczego mamy nie popadać w katastrofizm?
Przesłanie książki ma być co do zasady optymistyczne. Trudno się takiej narracji dziwić. Wszak zajmujący się demografią proponują rozwiązania, aby współczynniki dzietności w bliżej nieokreślonej perspektywie poprawić. Popadanie w determinizm nie jest zbyt mądre, jeśli przypomnimy sobie choćby, że jeszcze 50 czy 100 lat temu zapowiadano przeludnienie, a państwo polskie zachęcało ludzi z przeludnionej prowincji do emigracji. Takie spojrzenie wymaga dużo pokory i refleksji historycznej. Nawet w krótkiej perspektywie mamy do czynienia ze zmianami o 180 stopni.
Postępowi badacze po latach nawoływania do emancypacji kobiet, mówią dziś raczej o potrzebie dowartościowania i upośledzeniu społecznym młodych mężczyzn z prowincji.
Konserwatyści zaś, po latach może słusznego oburzenia na skutki rewolucji seksualnej, konstatują, iż obecnie młodzi ludzie za rzadko i zbyt niechętnie nawiązują relacje między sobą.
Suche fakty, nagie liczby, ale też doświadczenia wielu państw pokazują jednak jak będzie wyglądać nasza rzeczywistość za kilkanaście lat, gdy np. ponad 12 milionów osób będzie miało powyżej 60 lat. Nie tak odległa wizja większości Polski, wyglądającej jak najstarsze osiedla w dużych miastach i zapadłe prowincjonalne miasteczka, gdzie wszędzie widzimy poruszających się powoli emerytów i rencistów, a place zabaw i boiska świecą pustkami, rdzą i chwastami, nie jest może jeszcze apokaliptyczna. Gorsze rzeczy można sobie wyobrazić w Polsce za kilkadziesiąt lat. Nie da się jednak ukryć, iż zmieni to istotnie bardzo wiele aspektów naszego życia – gospodarkę, edukację, planowanie przestrzenne, system emerytalny i ochrony zdrowia oraz strukturę budżetu. Nie są to może czynniki, które powodują, iż należy mówić o końcu Polski jako takiej, ale na pewno wizja Polska, do jakiej powinniśmy dążyć, tj. np. z silną armią, innowacyjną gospodarką i dynamicznym społeczeństwem będzie musiała ulec daleko idącej rewizji.
Anna Gromada we wspomnianym wyżej eseju namawia, by mówić raczej o adaptacji do nowej sytuacji i braku widoków na trwałą zmianę trendów demograficznych, sugerując raczej powstrzymywanie katastrofy i adaptacja do nowej rzeczywistości. Bynajmniej nie oznacza to jednak, że nie mamy np. cenzurować tindera i serwisów erotycznych, ograniczać smartfozy, asymilować młodych Ukraińców, sprowadzać Polaków zza granicy, nagradzać rodzicielstwa, cywilizować rynku pracy, wspierać zrównoważonego rozwoju kraju, walczyć o równouprawnienia mężczyzn, budować tanich mieszkań na wynajem, itd. Słowem, nie robić tych wszystkich rzeczy, o których eksperci piszą (a część z nich nawet rządzący wdrażają) od lat. Zdawać sobie jednak sprawę z ograniczonego sprawstwa polityk publicznych, dzięki którym niczym rycerzom Dom Sebestiᾶo po bitwie krucjatowej z muzułmanami pod Alcácer-Quibir w 1578 roku pozostało nam umierać, ale powoli…
Bartosz Marczuk, Michał Kot, Jak uniknąć demograficznej katastrofy. O ludnościowym PEGAZ-ie, równaniu rodzinnym i dobrym miejscu do życiu, wyd. Prześwity, Warszawa 2025, ss. 495.
[1] K. Bonisławski, M. Ciesielski, P. Głowacki, A. Krawczyk, J. Trych, A. Veryho, Jak zatrzymać wymieranie Polski? Równowaga demograficzna bez masowej imigracji, Raport Centrum Myśli Gospodarczej i Nowego Ładu, Warszawa 2023, Jak zatrzymać wymieranie Polski? | CMG, s. 86.
[2] Wydatki rodziców na edukację dzieci w roku szkolnym 2025/26, Komunikat z badań nr 107/2025, CBOS, Fundacja CBOS – publikacje – raport
[3] Jak uniknąć demograficznej katastrofy? Bosak, Chłoń-Domińczak, Krzywicka, Kot, Marczuk – debata
[4] K. Bonisławski i in., Jak zatrzymać…, op. cit., s. 84.
[5] Vide np. P. Wankiewicz, Znikające Bałkany. Region w kryzysie demograficznym, Komentarz Ośrodka Studiów Wschodnich nr 647, 5.03.2025.
[6] Autorzy dużo uwagi poświęcają problemowi tzw. gniazdownictwa, czyli mieszkania dorosłych dzieci z rodzicami, co w sposób oczywisty hamuje rodzicielskie aspiracje tych pierwszych.
[7] Jak uniknąć demograficznej katastrofy? Bosak, Chłoń-Domińczak, Krzywicka, Kot, Marczuk – debata
[8] O ile jeszcze w 1970 Koreanki z południa rodziły średnio 4,53 dziecka, to w 2005 już 1,09, a w 2024 – 0,75.
[9] Ale także takimi czynnikami jak kryzys mieszkaniowy czy „wyścig szczurów” w pracy i w wychowaniu dziecka. Vide np. A. Suraj, Korea południowa, czyli jak najwyższą dzietność świata zamienić na najmniejszą, Dlaczego dzietność w Korei Południowej jest najniższa na świecie?
[10] Vide m.in. (97) Co począć z katastrofą demograficzną | Ćwiczenia z przyszłości – YouTube.
[11] M. Pawlus, M. Kot, Czeski sukces demograficzny, pod red. M. Staniszewskiego, Raport Instytutu Pokolenia, październik 2022.
[12] A. Gromada, Co począć z demograficzną katastrofą, Polityka Insight, Esej 09 – Polityka Insight, vide również podcast nt. temat Co począć z katastrofą demograficzną | Ćwiczenia z przyszłości
[13] M. Pawlus, M. Kot, Czeski…, op. cit. s. 72.
[14] Jeśli wierzyć w prawdziwość tego wątku z film The Social Network w reżyserii Davida Finchera, opowiadającego o historię narodzin Facebooka, jednym z motywów przewodnich profili na pierwszym tego typu portalu była chęć określenia tzw. statusu matrymonialnego użytkownika.
[15] A. Gromada, Co począć z demograficzną katastrofą, Polityka Insight, Esej 09 – Polityka Insight
[16] K. Bonisławski i in., Jak zatrzymać…, op. cit. s. 84-85.
[17] Oba rozwiązania przyjęto wbrew większości rządowej z Prawa i Sprawiedliwości, co pokazuje też zmianę klimatu politycznego wokół polityki prorodzinnej.
[18] K. Bonisławski, M. Ciesielski (red.), P. Głowacki, A. Krawczyk, J. Trych, Migracje pod lupą. Jakie są koszty otwartych granic?, Raport Centrum Myśli Gospodarczej, 2024, Migracja pod lupą. Jakie są koszty otwartych granic? | CMG
[19] Łącznie z emigracją trwająca od lat 80. to już ponad 5 mln ludzi. Byłoby nas zatem dzisiaj ok. 41,5 mln.

Ten artykuł publikujemy na otwartej licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne 4.0. Możesz kopiować i rozpowszechniać ten utwór do celów niekomercyjnych pod warunkiem podania jego autora. Prosimy również o podanie pierwotnego źródła – nazwy Centrum Myśli Gospodarczej lub strony cmg.org.pl.



