Grafika: freepik.com
Nie ma chyba drugiej takiej dziedziny nauki, w której spory byłyby tak medialne i angażujące laików, jak ma to miejsce w przypadku ekonomii. Na podstawie książki Daniego Rodrika „Rządy ekonomii”[1] przyjrzyjmy się, dlaczego osiągnięcie konsensu w tej nauce jest takie trudne oraz o czym nie mówią nam ekonomiści, zalecający często sprzeczne polityki gospodarcze.
Wyjątkowy status ekonomii niech potwierdza fakt, że osoby zupełnie niezwiązane naukowo z tą dziedziną potrafią deklarować się jako monetaryści, „austriacy”, keynesiści czy, ostatnio, zwolennicy poglądów Mariany Mazzucato, która sama związana jest ze szkołą schumpeterowską. Pomimo to wciąż panuje przekonanie, że ekonomia jest nauką bardziej zbliżoną do nauk ścisłych niż do nauk społecznych, takich jak socjologia czy politologia. Postronni obserwatorzy oczekują od ekonomii ustalenia obiektywnych i uniwersalnych prawd, a nie badania przypadków, tworzenia konkurencyjnych szkół i dochodzenia do wniosków prawdziwych tylko dla specyficznych warunków.
Pluralizm szkół ekonomicznych jest w powszechnym odbiorze pluralizmem konkurujących ze sobą poglądów, a nie pluralizmem dopełniających się metodyk.
Sami ekonomiści chętnie dolewają oliwy do tego ognia, angażując się w wojny, w których trudno rozróżnić referowanie rezultatów badań ekonomicznych od wygłaszania poglądów moralnych np. dotyczących wolności gospodarczej i roli państwa.
Baśnie ekonomiczne
Cofnijmy się jednak nieco, aby przjrzeć się samej metodzie ekonomicznej. Podstawowym narzędziem analitycznym w interesującej nas dziedzinie pozostaje model ekonomiczny, dlatego na początku musimy powiedzieć sobie czym on jest, po co się go stosuje oraz jakie są mocne i słabe strony tej metody analizy. Model to uproszczony obraz jakiejś wybranej części rzeczywistości. Wykorzystuje się go po to, żeby zbadać działanie pojedynczego albo kilku wybranych zjawisk, wyizolowując je z ogółu czynników, które występują w realnym świecie.
Tym samym model możemy traktować jak eksperyment naukowy, z tym że prowadzony w umyśle jego twórcy i odbiorców.
Rodrik przyrównuje model do baśni. Nie dlatego, by modele opowiadały niestworzone historie, ale dlatego, że te dwie formy wypowiedzi mają wspólną cechę kompozycyjną. Nie wymagamy od baśni, by wzorem powieści pozytywistycznej, przedstawiała nam pełny obraz społeczeństwa albo relacjonowała po kronikarsku fakty, które wydarzyły się od początku opowieści do jego końca. Baśń jest zupełnie inaczej zbudowana. Przedstawia ona prosty świat, którego przerysowani bohaterowie często wyróżniają się tylko jedną wyrazistą cechą. Fabuła baśni ogranicza się tylko do istotnych dla morału zdarzeń. Dzięki tym elementom baśń jest łatwo czytelna i prezentuje jednoznaczne wnioski, czyli morał.
Podobnie jest z modelami. Dzięki uwypukleniu pewnych cech rzeczywistości i pominięciu wszystkich innych prezentują one jednoznaczne wnioski. Są uproszczeniem, wyabstrahowaniem interesującej nas cząstki rzeczywistości. Dzięki temu ekonomiści mogą badać wpływ tego właśnie czynnika, a nie tylko opisywać, że złożenie takich a takich czynników doprowadziło do takiego a takiego rezultatu, bez rozróżnienia, który czynnik w jakim kierunku i w jakim stopniu wpłynął na rezultat. Model nie ma więc opowiedzieć całej historii, ale wyostrzyć obraz na dominującym mechanizmie lub związku przyczynowo-skutkowym[2].
Modele mówią nam, że jeśli spełnione są określone założenia, to w efekcie otrzymujemy wskazany rezultat. Dlatego też model jest tak dobry, jak adekwatne do przedmiotu analizy są jego założenia[3]. To co w modelu „dzieje się” po określeniu założeń to wyłącznie konsekwencja logiczna, wyrażona najczęściej językiem matematyki. Nie ma pomiędzy ekonomistami sporów co do tego jakie wnioski wynikają z przyjętych założeń, bo ich wyciągnięcie jest jedynie „rzemieślniczym” wykorzystaniem narzędzi matematycznych lub elementarnej logiki. Pewnie dlatego cytowany przez Rodrika Ha-Joon Chang twierdzi, że
„ 95 procent ekonomii to zdrowy rozsądek – ukazany tak, żeby wydawał się skomplikowany dzięki zastosowaniu żargonu i matematyki”.
Sam autor „Rządów ekonomii” sformułowałby zapewne drugą część zdania w inny sposób, np.: „opisany językiem matematyki dla zapewnienia jednoznaczności i spójności wywodu”.
Załóżmy, że…
Opisane wyżej cechy baśni – ich jednoznaczność i stosowanie uproszczonej wizji świata – decydują o ich ograniczoności. Po pierwsze, prezentują one tylko niewielką część prawdy – nie przedstawiają niuansów, a jedynie ogólne zasady. Nie tłumaczą też do jakich sytuacji życiowych warto stosować ich morały. Po drugie, do (prawie) każdej baśni można dobrać kontr-baśń, która będzie wychwalała przeciwne cechy i obnażała zagrożenia ze stosowania zasad tej pierwszej. Jedna baśń wychwala oszczędność, a inna potępia skąpstwo; jedna doradza ostrożność, inna zachęca do odwagi, itd.
Tak jak wśród baśni, tak i w ekonomii do każdej opowieści-modelu możemy znaleźć kontr-opowieść, która przedstawi nam wnioski przeciwne. Dlaczego tak jest? Dlaczego nauka nie daje jednoznacznych odpowiedzi, tylko dopuszcza przeciwstawne wnioski? Kluczem do zrozumienia tego dysonansu jest występowanie w każdym modelu założeń, o których pisałem wyżej. Założenia te w każdym modelu są inne, a przecież to one determinują otrzymane wyniki. Ktoś kto zakłada, że konsumenci podejmują racjonalne decyzje w oparciu o posiadanie wszystkich informacji o rynku i produktach dojdzie do zupełnie innych wniosków niż ten, kto zakłada niepełną wiedzę konsumentów i nie w pełni racjonalny proces decyzyjny. Który z nich ma rację? Jak zwykle – to zależy. W tym przypadku po prostu zależy od tego, jaki rynek jest badany i które założenia są bliższe temu, jak on w rzeczywistości wygląda. Możemy przypuszczać, że rynki, w których uczestniczą głównie przedsiębiorstwa, szczególnie duże, i kupują łatwo porównywalne produkty (np. rynek stali) będzie bliższy tym pierwszym założeniom, a rynki, na których występują indywidualni konsumenci a obie strony transakcji dysponują tylko częściową informacją (np. rynek ubezpieczeń) raczej bliższy tym drugim.
Skomplikowany świat gospodarki rzadko kiedy dopasuje się idealnie do wyizolowanego obrazu modelu-eksperymentu. Pamiętać należy, że część założeń służy uproszczeniu, ale nie wprowadza żadnych „merytorycznych” elementów. Przykładowo, w niektórych modelach makroekonomicznych możemy założyć występowanie jednego konsumenta bez szkody dla tego, co chcemy zbadać. Tego typu założenia, zwane przez Rodrika niekrytycznymi, nie muszą korespondować z rzeczywistością, do której je odnosimy, o ile ich odrzucenie nie będzie wprowadzało zmian w rezultatach naszego eksperymentu myślowego. Nie będzie więc skuteczną krytyką wskazanie na brak realizmu założeń (np. „przecież w gospodarce występuje więcej niż jeden konsument”), o ile nie wykaże się, że ich urealnienie zmienia otrzymane wnioski.
W gąszczu opowieści
Mnogość modeli w ekonomii nie oznacza wolnej amerykanki w ich stosowaniu. Zastosowanie wniosków z danego modelu ogranicza się do tych sytuacji z realnego świata, które w odpowiednim stopniu przypominają uproszczony świat modelu. Innymi słowy, model możemy wykorzystać do tych przypadków, które spełniają założenia modelu, przy czym słowo „spełniają” należy tu traktować z pewnym racjonalnym marginesem błędu. Rodrik nazywa korzystanie z modeli, a więc aplikowanie ich do adekwatnych zjawisk w gospodarce, sztuką, wymagającą od ekonomisty trafnego osądu. Dopasowania tego nie da się w pełni przeprowadzić za pomocą zobiektywizowanych algorytmów.
Dochodzimy w tym miejscu do odpowiedzi na tytułowe pytanie niniejszego artykułu.
Gros sporów między ekonomistami dotyczy tego, który model ma zastosowanie do komentowanych przez nich zjawisk i wydarzeń w gospodarce. Jako czynność podlegająca subiektywnemu osądowi, zostawia ona największe pole do sporów i sprzecznych interpretacji.
Nie oznacza to oczywiście, że każdy pogląd jest równie uprawniony. Wprawny odbiorca nie będzie miał większego problemu z rozróżnieniem pomiędzy uzasadnioną aplikacją różnych modeli, a ideologicznie motywowanym wykorzystaniem tylko jednego modelu przy każdej napotkanej sytuacji. Młodzi adepci ekonomii, a czasem młodość ta nie zna ograniczeń wiekowych, poznawszy podstawowy model doskonale konkurencyjnego rynku, skłonni są głosić, że „tak działa gospodarka” i rozwiązywać za jego pomocą wszelkie problemy natury ekonomicznej. Wnioski uzyskane z konkretnego, restrykcyjnego zbioru założeń stosują więc do pełnej gamy faktycznych sytuacji od najbardziej zbliżonych do tych założeń, aż po zupełnie niepodobne. Nie przeszkadza im przy tym, że popularność tego modelu wynika zwyczajnie z jego prostoty oraz tego, że stanowi dobry wstęp zarówno do nauki posługiwania się modelami, jak i do poznawania innych struktur rynku poprzez porównanie ich do konkurencji doskonałej.
Spór o to, które założenia są „prawdziwe” oraz który model opisuje najlepiej daną sytuację pozostaje otwarty dla bardzo wielu aspektów realnej gospodarki. Nie można go przemilczeć, ani udawać, że istnieje jeden jedyny sposób rozumienia gospodarki. Ponieważ dobór modelu do wycinków rzeczywistości określiliśmy mianem sztuki, pozostanie on zawsze przedmiotem kontrowersji i dyskusji, ale ich występowanie nie oznacza jeszcze, że całą ekonomię można wyrzucić do kosza. Sztuka doboru modeli jest sztuką właśnie, a nie ślepym rzucaniem kośćmi. Analiza empiryczna daje nam podstawy, by niektóre założenia z całą pewnością odrzucić, a innym przypisać dużą zbieżność z rzeczywistością.
W dużej mierze od intelektualnej uczciwości osób korzystających z modeli zależy, czy dane zaprzeczające ich założeniom uznają oni za wystarczające do porzucenia tych ostatnich.
Tej dyskusji o adekwatności poszczególnych modeli do poszczególnych elementów gospodarki brakuje w debatach odbywanych w studiach telewizyjnych czy na łamach gazet. Zewnętrzny odbiorca, słysząc od jednego ekonomisty, że aktualnie trzeba podnosić stopy procentowe, a od drugiego, że konieczne jest ich obniżenie, uzna ekonomię za schizofreniczną naukę, w której nic nie wiadomo i można w jej ramach głosić dowolne twierdzenia. Brakuje w tym obrazie opowieści o konkurencyjnych modelach i ich założeniach, do czego przyczyniają się również sami ekonomiści przez sposób formułowania tez z zakresu polityki gospodarczej. Najczęściej chodzi im bowiem o forsowanie konkretnej polityki, a nie o pogłębienie rozumienia gospodarki przez odbiorców.
Z drugiej strony, opinii publicznej wcale nie interesuje słuchanie naukowych dysput o charakterystykach modeli. Dziennikarze czy politycy nie palą się do słuchania relacji z sympozjów i niuansowania użyteczności poszczególnych modeli do wąsko określonych sytuacji w gospodarce. W rzeczywistości nie zadowoli ich nawet przedstawienie przez ekonomistę dostępnych opcji wraz ze spodziewanymi skutkami wyboru każdej z nich. Pytają oni raczej „jak żyć?” i oczekują odpowiedzi jak najbardziej jednokierunkowej, którą mogliby aplikować politycznie. Prezydent USA, Harry Truman, wyraził tę potrzebę wołaniem o „jednorękiego ekonomistę”, który nie będzie po każdym zdaniu zastrzegał „on the other hand…”.
Więcej narzędzi znaczy lepiej
Dla Rodrika rozwój ekonomii nie polega na doskonaleniu jednej metody, jednego typu modeli, które z każdym rokiem przybliżają nas do poznania uniwersalnej prawdy rządzącej całością życia gospodarczego. Nie jest to też zastępowanie starych modeli nowymi, które lepiej opisują ogólnie pojętą rzeczywistość. Nie jest tak, że nowsze modele z innymi założeniami lepiej „opisują gospodarkę” od tych starszych. Postęp naukowy w tej dziedzinie widzi on w coraz większej liczbie modeli, które coraz bardziej przystają do poszczególnych przedmiotów analizy. Nie chodzi więc o to, aby znaleźć model, rozwiązujący każdy problem, bo takiego modelu nie ma i nie będzie. Znane powiedzenie mówi, że „idealny model istnieje za oknem”, ale takiego modelu nie da się go rozwiązać.
Chodzi o to, by do jak największej liczby sytuacji napotkanych w gospodarce mieć odpowiedni model, wiedzieć który to i potrafić go wykorzystać.
Jeśli model jest narzędziem do rozwiązywania zagadek, to lepiej posiadać w swoim przyborniku większą liczbę narzędzi, z których każde rozwiązuje inną zagadkę, niż jedno narzędzie, które kiepsko radzi sobie z którąkolwiek z nich.
„Zasób wiedzy w ekonomii powiększa się (…) przez tworzenie nowych modeli, lepiej wyjaśniających wcześniej nieopisywane cechy zjawisk społecznych. Nowe schematy tak naprawdę nie zastępują starych, tylko wprowadzają nowe wymiary, które w różnych sytuacjach mogą mieć większe znaczenie”[4]. Ta rola modeli i ich współwystępowania wydaje się być najbardziej niezrozumiana przez postronnych obserwatorów ekonomii, co z kolei jest nagminnie wykorzystywane przez polityków, starających się przedstawić modele pasujące do ich poglądów albo do interesów ich elektoratu jako uniwersalne. Lubią oni rzucać ogólne stwierdzenia, które miałyby ich zdaniem odnosić się doskonale do każdej sytuacji na każdym rynku, najlepiej kwitując je stwierdzeniem, że „to podstawy ekonomii”.
Nie wystarczy odpowiedzialnością za błędne wykorzystanie modeli obarczyć jedynie polityków czy dziennikarzy. Autor „Rządów ekonomii” krytykuje również swoich kolegów po fachu, którzy nazbyt zawężają perspektywę i sami ograniczają swój zestaw narzędzi do niewielkiej liczby modeli. Wracając do czasów sprzed kryzysu finansowego, który rozpoczął się pod koniec 2007 r., wskazuje na ich zamknięcie się na metody analizy, niepłynące w ówczesnym głównym nurcie wyznaczonym przez hipotezę efektywnych rynków. Choć inne modele mogły wskazać na zagrożenia z nieuregulowanego rynku albo ujawnić rosnącą bańkę na rynku nieruchomości, to nie były szczególnie popularne. Nie sposób pominąć tutaj wpływu dominujących idei politycznych w funkcjonowaniu tej swoistej akademickiej autocenzury.
Kolejnym grzechem samych ekonomistów jest niewielkie zaangażowanie w to, aby ich teoretyczne koncepcje można było z łatwością przykładać do konkretnych sytuacji w gospodarce. Jak twierdzi Rodrik, „jeśli zapytamy ich, czy dany model lepiej stosuje się do Boliwii, czy do Tajlandii, albo czy raczej przypomina rynek telewizji kablowej, czy pomarańczy, będą musieli się długo zastanowić nad odpowiedzią”[5]. Od ekonomistów-naukowców wymaga się raczej stosowania (często ponad potrzebną miarę) aparatu matematycznego niż tworzenia wiedzy mogącej rozwiązywać realne problemy i wskazywania w swoich pracach, jakie one są.
Na koniec warto zauważyć, że rozważania Rodrika odnoszą się do ekonomii uprawianej poprzez tworzenie modeli. Nie jest to jedyne narzędzie, którym posługują się badacze gospodarki. Obok nich rozwinęły się w ostatnich dziesięcioleciach takie metody jak, zapożyczone z medycyny, randomizowane badania kontrolowane (ang. randomized controlled trials), czy badania terenowe. Dają one nieraz bardzo ciekawe, kontr-intuicyjne wyniki, jednak ich rozszerzanie poza konkretny kontekst danego badania, choć kuszące, powinno być czynione bardzo ostrożnie.
[1] D. Rodrik, Rządy ekonomii, tłum. G. Kulesza, Wydawnictwo PWN, 2019.
[2] Tamże, str. 80.
[3] Warto wspomnieć, że nie jest to pogląd podzielany przez wszystkich. Milton Friedman głosił, że model jest tak dobry jak trafność jego predykcji. Dla chicagowskiego ekonomisty założenia mogły być dowolnie nierealistyczne, ale jeśli model dobrze przewiduje rezultaty w prawdziwej gospodarce, to jest to dobry model. Kontrargumenty przeciwko temu stanowisku Rodrik prezentuje na str. 31-32 omawianej książki.
[4] Rządy… str. 66.
[5] Tamże, str. 152.
Ten artykuł publikujemy na otwartej licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne 4.0. Możesz kopiować i rozpowszechniać ten utwór do celów niekomercyjnych pod warunkiem podania jego autora. Prosimy również o podanie pierwotnego źródła – nazwy Centrum Myśli Gospodarczej lub strony cmg.org.pl.